poniedziałek, 11 kwietnia 2011

Cafe Continental

Konstantin Duny, skubiąc palcami szczotkowate wąsy siedział w otoczeniu trzech synów Grigorija: Joachima, Borysa i Igora (zwanego Kocurkiem) na kanapie przed ekranem telewizyjnym. Drzwiczki otwartej szafki, skrywającej telewizor przed oczyma nieznoszącego go Gregorego były szeroko otwarte. Telewizor był stary, kineskopowy, ale kolorowy. Generalnie obraz miał kolor żółty. Nikomu to nie przeszkadzało, ale podskórnie wyczuwali, że kiedy kineskop zdechnie nie będzie nawet żółtej telewizji, Grigorij zrobi wszystko, żeby nie kupić następnego. Na ten uparła się Ida prawie dwadzieścia lat wcześniej.

Puszczano ostatnie reklamy przed najpopularniejszym programem niedzielnego wieczoru - "Cafe Continental" o 21:30. Oro już spał, a ojciec pozwalał siedmioletniemu Kocurkowi oglądać program mimo późnej pory. "Cafe Continental" łączył w sobie cechy dobrego kabaretu i telenoweli. występujący w nim aktorzy musieli improwizować, program szedł na żywo, a scenariusz wyznaczał tylko pierwsze i ostatnie zdanie każdej scenki. Do każdego odcinka zapraszano gości ze świata artystycznego. No i nagrywano w stołecznym Brzeskim Teatrze Komediowym. Program się rozpoczął, grający barmana w tytułowym "Cafe Continental" satyryk i konferansjer Anton Borsun kłócił się z kelnerką - znakomitą artystką kabaretową i aktorką teatralną - Iriną Czermuszko.





Grigorij uśmiechając się przy każdej dowcipnej grze słów, jadł owsiankę z malinami, siedząc przy szafkach kuchennych na barowym stołku. Skończył, włożył miskę do zlewu i mijając rodzinę poszedł na piętro. Zajrzał do Oro, zgasił małą lampkę przy łóżku synka. Pokonał kolejną kondygnację, przeszedł na koniec korytarza i spiralnymi schodami wspiął się wieżę. Budujący willę generał miał młodą żonę, pasjonatkę malarstwa. dla niej zbudował mała pracownię ponad dwupiętrowym domem, ośmiokątną, z oknami na wszystkie strony świata. Za taflami szkła wysokimi niemal do sufitu rozciągał sie wspaniały widok na miasto.

Stare Miasto na zachodzie, za odbijającym jasne zimowe niebo Bugiem, schodzące uliczkami ku brzegowi rzeki. Na północ niedalekie, położone ledwie kilka ulic od portu, wieże gotyckiej katedry rzymskokatolickiej - świętych Anny i Joachima, i położoną po drugiej stronie alei Białocerkiewnej cebulastą kopułę prawosławnej katedry świętego Michała Archanioła. Na północny zachód podświetlany kolorowymi jupiterami, zmienny jak kameleon most Białocerkiewny. Z okien wychodzących na południe widać było nowoczesny Stadion, jak co noc iluminowany. Oficjalnie była to Apple Arena, bo za ciężkie pieniądze prawa do nazwy wykupił ten właśnie koncern. Ironicznie mieszkańcy przezwali stadion Jabłkowiskiem. Po drugiej stronie Bugu, na południowym zachodzie wieżowce Cytadeli, stal i szkło. Niektórzy jeszcze pracowali, sporo okien tego centrum finansów jarzyło się światłami. Wreszcie na wschodzie szerokie ciemne baseny Portu Białocerkiewnego i kubistyczne bloki tak zwanych Wilczar - terenu między placem kazańskim, a placem krymskim, wzdłuż ulic Moskiewskiej i Petersburskiej. Klockowate budynki też zdawały się schodzić ku wodzie, ale między nimi a portem leżały okrojone ogródki działkowe. Nie było tego widać, ale za Jabłkowiskiem, Bug lekko zakręcał i wlewały się do niego wody Muchawca.

Grigorij Wiktor Nestorowicz - Sowiński usiadł na szerokiej, tapicerowanej skrzyni parapetu i oparł głowę o wschodnie okno, a plecy o narożny filar. Wyciągnął wygodnie nogi przed siebie i szybkim, agresywnym ruchem wbił injection pen w lewe udo. Czuł zbliżającą się wizytę starego przyjaciela Hortona. schował strzykawkę do etui, a etui do kieszeni na udzie. Z drugiej, skośnej kieszonki wyjął komórkę i napisał esemesa do Julii. Życzył jej dobrej nocy i wspaniałomyślnie dawał wolny dzień. Wiedział, że jeśli sie uda, może odeśpi zardzewiałą śrubę od lewej skroni, biegnącą przez oko i szyję do karku. W końcu wcisnął czerwony przycisk, wygasił telefon i schował z powrotem. Nie wstając z parapetu włączył leżący na barku z kółkami odtwarzacz plików muzycznych. Ceniony aktor, charakterystycznym głosem zaczął odczytywać kolejny rozdział "Biesów"

Odesłany na emeryturę w wieku 32 lat jako inwalida wojenny, podpułkownik Sił Błyskawicznego Reagowania - Rot SiBR, elity Desantury (Korpusu wojsk Powietrzno - Desantowych) był chory. Chory nieuleczalnie, co pobudzało jego pokłady żółci i agresji. Mimo złośliwego, melancholijnego, absolutnie zgorzkniałego charakteru nie zamierzał należę do szesnastu procent towarzyszy niedoli, również cierpiących na Klasterowe Bóle Głowy. Szesnaście procent ludzi, którzy wolą palnąć sobie w łeb, niż za każdym razem witać "starego przyjaciela Hortona" i jego pazury najsilniejszego neurologicznego bólu, jaki może dotknąć człowieka w pełni świadomego. Pierwszego ataku dostał mając 13 lat i lubił myśleć, że się do bestii przyzwyczaił. Ale się nie przyzwyczaił. Wstrzyknięta dawka Imigranu zapewniała, że kolejne godziny spędzi z tępym bólem. Z mętnym obrazem w lewym oku i łzotokiem. Ale to nie będzie Horton wyjący między 8 a 10 stopniem w skali bólu. Jak się uda, czyli bies zalękły w jego czaszce odpowiednio się przytłumi, to są szanse, że prześpi chociaż połowę nocy. Zabrał się do uspokajającego obierania koszyka pomarańczy, które ze sobą przyniósł. Niedługo potem usłyszał tupot pazurzastych łapek po spiralnych schodach. Szantaż nie mogła zostawić go samego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz