niedziela, 10 kwietnia 2011

Recenzja książki księdza Tadeusza Isakowicza - Zaleskiego „Księża wobec bezpieki: na przykładzie archidiecezji krakowskiej”

    Pod jakim kątem należy spojrzeć na książkę, która wywołuje taką burzę medialną jaka rozpętała się na początku 2007 roku, w związku z wydaniem przez księdza Isakowicza - Zaleskiego, obszernej pracy na temat kontaktów księży i Służb Bezpieczeństwa? Czy opisać drżące sutanny episkopatu, który z zupełnie niewiadomego powodu gotów był niemal egzorcyzmować autora? Czy potraktować ten panegiryk jako książkę naukową, na jaką ją wykreowano? Czy też prosto z mostu opisać jak zainteresowany tematem czytelnik mógł się na niej zawieść?

    Recenzent zawiódł się na "Księżach wobec bezpieki" bardzo. Szumnie zapowiadano poważna pozycję historyczną, pisaną krytycznie. Krytycznie wobec bohaterów i krytycznie wobec źródeł. Po zapoznaniu się z liczącą bez załączników 456 stron"cegłą" pozostał mdły niesmak w ustach i bliski zapachowi kadzidła kościelny i panegiryczny smrodek. Jak wiadomo "każda liszka swój ogonek chwali". Ksiądz autor chwali swój nieskazitelny stan duchowny w oparciu o jedyne dostępne dokumenty odnoszące się do okresu PRL, czyli archiwa IPN. Naprawdę nie sposób go za to nie winić. Tyle ukrywanych pod sutannami tajemnic powinno wyjść na jaw gdyby sięgnąć do materiałów krytycznie. A gdyby jeszcze zdobyć się na odrobinę wysiłku i popracować jak przystało na historyka lub choćby miłośnika tej gałęzi nauki... Och, wtedy ksiądz Isakowicz trafiłby na pierwszy stos inkwizycji rozpalony od 1775 roku. Heurystyka widać była martwą, od (dedukcja recenzenta) 8 października 2005 roku kiedy ksiądz autor przeszedł przez próg archiwum IPN w Wieliczce. Wstrząs jakiego tam doznał zaowocował "Księżmi wobec bezpieki". Literatura polska nie straciła by nic gdyby ich nie napisał. Nauka też.

    Ale zły los chciał inaczej. Ksiądz Isakowicz - Zaleski poszedł do IPN, poczytał kto na niego donosił i napisał kilka listów do zwierzchników, co ma z tym fantem dalej uczynić. Zasadą posłuszeństwa nie zgrzeszył, skoro nie spodobały mu się odpowiedzi, stwierdził , że pora się lustracją księży zająć. Albo był to wpływ Ducha Świętego, albo ksiądz miał za mało zajęć. Dość, że popełnił swoją książkę. Podawał nazwiska, podawał daty, podawał "dokumenty". Nazwiska i daty są w każdej książce aspirującej do miana historycznej lub naukowej (quasi-naukowej, sub-naukowej) w książce pseudonaukowej też się znalazły. Niestety, potrzeba jeszcze dokumentów i źródeł, żeby napisać cokolwiek, co może zawierć rdzeń "-naukowy". W przedmowie ksiądz autor tak przedstawia swoje źródła:

    "... W swoich badaniach skoncentrowałem się na archidiecezji krakowskiej, której teren od 1975 roku podzielony był między cztery województwa. Z tego powodu kwerendę prowadziłem w archiwach oddziałów IPN w Krakowie i Katowicach, gdzie zgromadzone są akta SB z Krakowa, Nowego Sącza, Katowic i Bielska-Białej. Korzystałem też z archiwów Departamentu IV oraz Departamentu I MSW w Warszawie (...) Sięgnąłem ponadto do dokumentów, które - jako pokrzywdzeni - otrzymali działacze Solidarności..."

    "... Tak jak i inni niezależni badacze, nie mogłem korzystać z archiwów kościelnych, które z założenia nie udostępniają teczek personalnych osób żyjących lub niedawno zmarłych. Dlatego przeprowadziłem szereg wywiadów z żyjącymi świadkami tamtych wydarzeń, a także z wieloma duchownymi..."

    "... Skorzystałem także z licznych opracowań udostępnionych mi przez bibliotekę IPN oraz historyków świeckich..."

    Mnogo, można by powiedzieć. Tylko, że nic z tego nie wytrzyma naukowej krytyki. Każdy rozsądny organ wykonawczy, na miejscu SB mając możliwość zniszczenia obciążających dowodów - niszczy je. Pozostawia tylko papierologię, trochę fałszywek i wszystko to, czego pozbywać się nie warto, bo jest bezwartościowe. SB nie było zbieraniną ludzi co najmniej niedorozwiniętych, na jakich powszechnie kreuje się funkcjonariuszy, od czasów świetności Barei. W archiwach nie ma i nie będzie informacji prawdziwych, z grupy tych, które pokazywałyby sprawnych informatorów i powiązania TW. Będą jednak owoce rocznych produkcji wielu papierni, zadrukowane i zapisane informacjami dokumentującymi dlaczego znudzony esbek musiał siedem godzin siedzieć w kawiarni „naprzeciwko” i czekać aż figurant wyjdzie, chociaż figurant nie wyszedł, bo padało. Można też uwiecznić swoje poszukiwania rewelacjami o duchownym, który był nakłaniamy do współpracy, bo miał możliwości i umiejętności załatwienia sobie mięsa, w czasach wszechmocnej kartki na żywność. Zaiste, bardzo interesujące, ale dla historyka, który będzie się z tego śmiał za hipotetyczne sześćdziesiąt do osiemdziesięciu lat.

    „Badany okres obejmuje lata 1975 – 1989." Czyli, dla książki wydanej w lutym 2007, świadkowie muszą sobie przypomnieć zawoalowane słowa, spostrzeżenia i wnioski sprzed, bagatela, 32 - 18 lat. Dobrze jeśli pamiętali gdzie i z kim wtedy pracowali. Jednak trzeba przyznać, że tego „źródła” obalić się nie da. Tak jak pozostałych nie da się go też zweryfikować.

    Znamienne powoływanie się na publikacje IPN. Dlaczego znamienne? Recenzent posłuży się przykładem. Książka ks. T. Isakowicza – Zaleskiego „Kięża wobec bezpieki” otrzymała w 2007 roku Nagrodę Literacką im. Józefa Mackiewicza. W roku 2010 tę samą nagrodę otrzymała inna bardzo nagłośniona pozycja, publikacja IPN - „Lech Wałęsa – idea i historia. Biografia polityczna legendarnego przywódcy "Solidarności" do 1988 roku” Pawła Zyzaka. Ponoć stronnicza, oszczercza i opierająca się na „żadnych” źródłach (czyt. archiwach SB zarządzanych przez IPN). Panu Zyzakowi spokojnie można zarzucić te same metodologiczne błędy, co księdzu Isakowiczowi - Zaleskiemu, który popełnił już książki naukowe i ze sposobami prowadzenia badań powinien być "otrzaskany". Niestety, górę wzięły emocje i powstał egzemplarz nowej literatury panegirycznej, czyli "jacy to nasi księża za komuny byli wspaniali".

    Od strony formalnej "Księża wobec bezpieki" podzieleni są na osiem działów i około czterdziestu rozdziałów. Omawia inwigilację wobec ks. Jancarza, ks. Chojnackiego, ks. Zwolińskiego. Donosy na kardynała Macharskiego, ks. Tischnera; przeciw oazom, przeciw Duszpasterstwu Ludzi Pracy. Opowiada o oparciu się pokusom SB przez sześciu biskupów, przez środowiska katolickich wyższych uczelni, przez proboszczów i wikariuszy, przez kleryków. Przywraca cześć duchownym, którzy bezpiece się wyrwali zrywając współpracę i pochyla ze smutkiem głowę nad współpracownikami. Wszystko pięknie, ideowo czysto i bez skazy wobec swojego środowiska w nowych wolnych czasach.

    Skromności nie można odmówić księdzu autorowi. Książkę swoją zadedykował heroicznym postaciom księży Jancarza i Chojnackiego, nie dodając do pochwalnej listy siebie samego - ich bliskiego współpracownika, jednego z czołowych bohaterów walki z "tą złą komuną". Gdyby spojrzeć z dystansu, kim byliby ci ludzie, gdyby nie PRL? Jancarz nie odprawiałby mszy za ojczyznę w Nowej Hucie. TW Nunek sypiałaby z księżmi bez pisania notatek. Biskupa Paetza wszyscy pamiętaliby tylko za skandal z klerykami (za co go zresztą pamiętają). Sam ks. Isakowicz byłby spokojnym birytualistą i "duszpasterzył” Ormianom, a nie postacią historyczną z mankamentem - brakiem daty śmierci.

    Między wierszami można odczuć, że księża czynili źle, ponieważ uważali że incydentalne spotkanie z przedstawicielem milicji czy SB nie ma żadnego znaczenia. Zaznacza, że często podejmowali takie kontakty dla "świętego spokoju". Dlaczego mieli ich nie podejmować? Dlaczego mieli nielegalnie (w domyśle) wyjeżdżać za granicę, "kraść" materiały na budowę kościołów, a nie, jak normalni ludzie skontaktować się z władzą, która, nawet odsądzana od czci i wiary władza PZPR, ma służyć obywatelowi. Dlaczego praca na rzecz swojego kraju - PRL - przez np. udzielanie informacji o stosunkach Polonii zagranicznej, obcego państwa Watykan, czy fermentujących politycznie środowisk jest zbrodnią? Co złego w tym, że biskup Paetz "donosił" pracownikom bezpieki w Watykanie, m. in. kiedy zbliżały się wizyty wysłannika Watykanu Luigiego Pogii. Komu na być wierny? Tajemnicy Watykanu, mini państwa, któremu podlega jako pracownik, czy Polsce, w której się urodził, w której pracuje, której chce dobra? Czy ukrzyżować trzeba tych księży, którzy umieli się odnaleźć i żyć normalnie?

    W tydzień po ukazaniu się "Księży wobec Bezpieki", 5 marca 2007 roku, do ks. Isakowicza - Zaleskiego został skierowany list otwarty od duszpasterzy Diecezji Rzeszowskiej (dokument dostępny pod adresem : http://www.aferyprawa.eu/Ogloszenia/Ksieza-wobec-bezpieki-list-otwarty-kaplanow-do-Ks-Tadeusza-Isakowicza-Zaleskiego-1370), który podpisało 507 księży:

"My, księża Diecezji Rzeszowskiej, czujemy się bardzo dotknięci publikacją pt. "Księża wobec bezpieki", w której Ksiądz ugodził bardzo krzywdząco Pasterza naszej Diecezji, Ks. Bpa Kazimierza Górnego, przeciwko czemu z całą mocą protestujemy. Dziwimy się, że jest Ksiądz hołubiony, i to wyraźnie przez środki masowego przekazu, jako jedyny ksiądz - bohater, chociaż setki heroicznych kapłanów przeciwstawiało się komunistycznemu systemowi i dźwigało ciężar walki o wiarę i polskość. Z pewnością nie jest celem tej  publikacji prawda i miłość, które powinny przyświecać każdemu chrześcijaninowi, a cóż dopiero księdzu. Nie uznajemy też motywacji Księdza, że publikacja przyczyni się do oczyszczenia duchowieństwa katolickiego, bo stała się krzywdzącym oskarżeniem, nie tylko naszego Biskupa, ale wielu innych współbraci w kapłaństwie, i to w oparciu o świadectwo prześladowców..."

"Oczekujemy ze strony Księdza przeprosin naszego Biskupa za wyrządzoną Mu krzywdę. Natomiast sprawiedliwej oceny naszej kapłańskiej działalności w tamtych czasach, niech dokonają kompetentni specjaliści w duchu prawdy i chrześcijańskiej miłości."

    W opublikowanych w formie książkowej wywiadach Jerzym Nowosielskim ("Mój Chrystus: Rozmowy z Jerzym Nowosielskim" Zbigniewa Podgórca. rok wydania 1993) malarz przytacza jako anegdotę wypowiedź funkcjonariusza KGB. By nie utracić sensu kontekstu nie będę przytaczać jej dosłownie.

Gdyby KC naprawdę chciało rozwiązać problem nielegalnych zebrań obywateli niechętnych władzy, jakie odbywają się w cerkwiach i kościołach - tych uznanych przez narody za jedyną możliwość istnienia opozycji - to wystarczyłoby tylko wprowadzić listy obecności.

    Kościół w Polsce nigdy nie był i nie będzie tak popularny jak za Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej. Duchowni robią wszystko, żeby tego nie dostrzegać, przynajmniej oficjalnie. Ksiądz autor się temu "sprzeniewierza" - chce naświetlić bohaterskie sylwetki ludzi, którzy się nie złamali. Chce procesu lustracji w Kościele.

    Kościelna lustracja, gdyby ją przeprowadzić, mogłaby naprawdę zniszczyć społeczne zaufanie do tej instytucji. Dlaczego? Wystarczyłoby zacząć od początku, od przełomu lat czterdziestych i pięćdziesiątych dwudziestego wieku, od Akcji Wisła. Jedynego, w pełni potwierdzonego i prawdopodobnie udokumentowanego wypadku ścisłej współpracy/kolaboracji Kościoła i komunistów. A w tej akcji Kościół brał udział bardzo czynny. Duchowieństwo burzy się kiedy w pochwalnej formie ksiądz Isakowicz - Zaleski odplamia czasy Solidarności. Znacznie większe grzechy i skandale leżą głębiej, w czasie, w archiwach, w sumieniu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz